Pomiń zawartość →

Wszystko już było, wszystko przed nami

Uwielbiam analizować trendy,  zastanawiać się, jak będą wyglądać sklepy przyszłości, jaka będzie obsługa Klienta, czy będzie jeszcze coś takiego, jak „ścieżka klienta”, co będą robić visual merchandiserzy za 5, 10 lat – czy skupią się tylko na prezentacji produktów w  sklepach internetowych, czy może na nowo zaprojektują doświadczenie zakupowe używając technologii opartej na sztucznej inteligencji, internecie rzeczy i tym podobnym dziwom?

Myśląc o tym wszystkim, pakuję się na wyjazd do Düsseldorfu. Właśnie w tym przemysłowym mieście co 3 lata odbywają się targi Euroshop, które przez wielu VM’ów uważane są za najważniejsze dla naszej branży, za takie, na których trzeba być, ponieważ jest to miejsce, gdzie nadchodzące trendy widać jak na dłoni. (Tak, napiszę raport, nie martwcie się)

Podczas obmyślania stylizacji godnych VM’a, przy jednoczesnym rozważaniu możliwych przyszłych trendów, dochodzę do wniosku, że nic się nie zmieni, że rewolucja już została wymyślona. Przecież na to, jak dzisiaj definiujemy nowoczesny visual merchandising, wpłynęły wydarzenia sprzed ponad 100 lat. Nie, nie zamierzam Was zanudzać historią VM’u – zaufajcie mi, wciąż piszę o przyszłości.

Był taki szaleniec : Harry Gordon Selfridge. W 1909 roku założył dom handlowy w Londynie. Wyobraźcie sobie te czasy: w drzwiach do sklepów stoją właściciele i nakłaniają klientów, by weszli do środka – są chciwi, małostkowi, natarczywi. Do innych sklepów zaś mogą wchodzić tylko bogacze, a same w nich pojawienie się oznacza konieczność dokonania zakupu (ale produktów broń boże nie można było dotykać).  Witryny sklepowe służą do przekazywania prostych informacji –jestem piekarzem: pokazuję chleby, jestem kapelusznikiem to w oknie widać kapelusze.

A u Selfridge’a – żadnego naganiacza, zamiast tego na witrynach w nocy nie gasi się światła. Ludzie wychodzący z teatru oglądają okna zamkniętego sklepu. Po co?… I takie fanaberie od samego początku: Selfridge podpisuje się na jednej z witryn, a potem dołączają do niego inni znani ludzie odwiedzający sklep (dzisiaj powiedzielibyśmy celebryci) i również prezentują swoje nazwiska na wystawie (niestety ta witryna nie przetrwała II wojny światowej).  Albo taka historia: pierwszy udany lot przez kanał La Manche. W ciągu kilkudziesięciu godzin od wylądowania autentyczny samolot Louisa Bleriota znajduje się już w sklepie. Przychodzą tłumy, by go zobaczyć na własne oczy. Jeszcze inaczej –wojny bałkańskie, I wojna światowa, jedna z witryn nie jest zaaranżowana, ponieważ oblepiono ją gazetami i informacjami na temat tego, co się dzieje na frontach walk. A gdzie jakieś info o promocji?

Selfridge okazuje się rewolucyjny nawet w 2017 roku – gdy mówimy, że współczesny VM to opowiadanie historii i to historii mającej wzbudzić uczucia (pamiętacie? : https://morethanvm.com/blog/wiecej-niz-vm); to ten Amerykanin  tak rozumiał funkcje witryn ponad 100 lat temu. Jeśli dzisiaj odkrywamy, że sprzedajemy nie produkt, ale emocje, to nie powinniśmy czuć się skandalistami, czy pionierami nowego podejścia do wystawiennictwa, ponieważ Selfirdge tak właśnie robił – sprzedawał „przy okazji”, zakupy miały być nie tylko prostym wypełnieniem obowiązku, odhaczeniem zdobytych produktów z listy, a przeżyciem czegoś wyjątkowego. Doznaniem. Oderwaniem się od przyziemniej, nudnej rzeczywistości.

Więc jak to jest z tymi trendami? Wszystko już było? I tak i nie – emocji nie zastąpi nic. Zakładam, że słowa extiement, experience, emotional będą w Düsseldorfie na ustach wszystkich.

Tylko po targach będzie trudniej. Trendy związane chociażby z zakupami dokonywanymi w wirtualnej rzeczywistości będzie trzeba jakoś zestawić chociażby z kolejną witryną, na której ktoś postanowił pokazać 5 informacji o różnych promocjach (przecież klient musi wiedzieć, że jest 3 za 2 –w sale’u, – 10% dla stałych klientów na nową kolekcję, – 5% dla nowych, koszule są w super cenie od 99,99 i mamy gifty na Dzień Kobiet – próbka perfum gratis. Gratis koniecznie bardzo dużymi literami).

I nie, nie można się załamywać – warto pomyśleć wtedy, że dom handlowy Selfridge osiąga sukcesy od ponad wieku, że wciąż jest jednym z najważniejszych VM’owych innowatorów (np. w 2013 stworzył pokoje do odpoczynku, a w 2015 zaadaptował witryny i część sklepu dla kolekcji agender). Trzeba wierzyć (ja wierzę), że ludzie i firmy myślące przyszłościowo i odwołujące się do emocji przetrwają. I nie zaszkodzi im nawet to, że zakupy będą robić za nas inteligentne roboty.

 

Bardzo długie Postscriptum:

Pomysłowość Harrego Gordona Selfridge’a zawstydza nas jeszcze na wielu innych polach. Można mu jeszcze wypomnieć:

– wprowadzenie działu beauty i umiejscowienie go na parterze domu handlowego (wszyscy tak robią do dzisiaj, wtedy to była rewolucja),

– zainstalowanie toalety w sklepie (a nie było jeszcze toalet publicznych!),

– fontannę z wodą sodowa (a my właśnie odkrywamy, jakie to nowoczesne podać klientowi kawę podczas zakupów),

–  aromamarketing (miało to wiele wspólnego z tym, że po ulicach jeździły dorożki i „konny” zapach dominował na ulicach),

– wsparcie równouprawnienia kobiet: i jako klientek (mogły do niego przyjść same, bez asysty, a nie jak wszędzie z mężem lub z przyjaciółką) i jako pracowników (szczególnie podczas I wojny światowej),

– codzienne sprawdzanie, czy sprzedawczynie mają perfekcyjne włosy, czy rano były u fryzjera (a teraz przypomnicie sobie wszystkich współczesnych sprzedawców z brudnymi paznokciami),

– bal charytatywny na tarasie z występami najsławniejszych ówcześnie tancerzy (zatem dj na otwarcie salonu, czy grający w modowych pop-up storach nie jest aż takim nowoczesnym wynalazkiem, jak nam się wydaje),

– wiele innych akcji. Jego życie jest kanwą serialu „Mr.Selfridge” – jeżeli tylko macie czas, polecam.

Opublikowano w BLOG

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *